Powiem to od razu, militarna space opera wydana przez Studio Lain to produkcja nie wnosząca nic do kanonu sztuki komiksowej. Nawet jeżeli ograniczymy go tylko do wąskiego podgatunku militarnej SF.
Gdzieś w przyszłości ludzie zniszczyli Ziemię. Na szczęście wynalezienie napędu hiperprzestrzennego pozwoliło przenieść niewielką część populacji planety do nowego układu z kilkoma nadającymi się do zamieszkania planetami. Jedyny problem to tubylcy, niezbyt zadowoleni z gości. Wydaje się jednak że ziemscy koloniści zdołali osiągnąć kompromis z lokalną populacją.
Są to jednak jedynie pozory. Mieszkańcy układu nie ufają przybyszom z Ziemi i jak się okazuje przygotowywali się od lat na konfrontację której katalizatorem stanie się przybycie ‘drugiej fali’ kolonistów z umierającej Ziemi. I tutaj zaczyna się cała militarna space opera z akcją pędzącą na złamanie karku.
Scenarzysta Sylvain Cordurié nie wnosi nic nowego do gatunku. Jedyne co dobrego moźna powiedzieć o jego pracy to że przynajmniej kwestię tempa opowieści ma opanowaną. W Acriboréi dzieje się dużo i szybko, jest też czytelnie. Wiadomo kto jest wrogiem, co się dzieje i kto wygrywa. Są bitwy na planetach, zniszczone floty gwiezdne. Wszystko co space opera powinna mieć. Kuleje jednak cała reszta. Postaci są sztampowe, szczególnie żołnierze i dowódcy.
Motywacje postaci, jeżeli jakieś są pokazane, a nie zawsze jest na to miejsce w tym komiksie, są pokazane skrótowo i ogólnie. Musimy znosić takie klasyki złej literatury jak wrogowie tłumaczący swoje plany podczas walki i tym podobne scenopisarskie klisze. Na zakończenie dostajemy kilka banalnych refleksji metafizycznych i społecznych na temat kolonializmu itp.
Rysunki w komiksie to klasyczny styl który można by nazwać ‘firmową kreską’ Delcourt z ich serii SF. Wszystkie komiksy linii wydawniczej Neopolis mają podobne rysunki, uproszczone, zgeometryzowane postaci i twarze. Uproszczone tła i architektura, płaskie kolorowanie. Przynajmniej jest czytelnie. Cały sztafaż militarny zestarzał się w tym komiksie niemiłosiernie, poza może statkami kosmicznymi, które wyglądają w miarę porządnie. Za grafikę w komiksie odpowiada Stéphane Créty.
Warto/ nie warto
Warto ten komiks kupić jeżeli interesuje nas SF w odmianie technologicznej, twardej, militarnej. Pod warunkiem że prostota i powtarzalność wątków z innych dzieł nam nie przeszkadza. Komiks ma dynamiczną akcję i sporo wydarzeń gnających na złamanie karku. To jest zdecydowany plus tego komiksu.
Nie warto interesować się tą publikacją jeżeli liczymy na jakieś głębsze przemyślenia w scenariuszu. One tu są ale nadzwyczajnie nieporadne i naiwne. Filozofia tego komiksu i to co ma do zaoferowania w kwestii komentarza na temat świata jest zwyczajnie mało odkrywcze i banalne w naszych czasach. Graficznie też nie ma tu fajerwerków.
Dla kogo jest ten komiks? Szczerze mówiąc nie wiem. Chyba tylko dla fanów militarnej SF. To jest frankofońskie SF Studia Lain. Na tym etapie każdy już wie czego się spodziewać. Mnie lektura tego komiksu nużyła. Ten komiks jest jak plastikowe pierścionek z odpustu. Niby ta sama kategoria co te kupione u jubilera ale jednak nie ma porównania.
Ten komiks miałby więcej racji bytu w śp Świecie Komiksu wydawanym niegdyś przez Egmont. Mógłby się spodobać fanom Aquablue. Świat i komiks poszły jednak od tego czasu do przodu.
Inne recenzje z cyklu warto/nie warto.