Recenzja komiksu Kroniki Czarnego Księżyca Ledroit

Zapowiedziane przez Scream Komiks Kroniki Czarnego Księżyca to kolejny w naszym kraju komiks z grafikami Oliviera Ledroita. Czytelnicy przyzwyczajeni do jego prac z albumów takich jak Wika czy Requiem mogą jednak czuć się solidnie zawiedzeni kiedy do ich rąk trafi pierwszy tom Kronik.

Znak mroków, pierwszy tom cyklu został opublikowany przez Zendę w 1989 roku jako debiut rysownika. Artysta narysował go w wieku 18 czy 19 lat. Ilustracje w tym albumie są dalekie od tego co Ledroit prezentuje obecnie. Są bardzo karykaturalne, surowe i niekiedy nieporadne. Daleko im do jakości późniejszych prac i ich poziomu technicznego ilustracji.

Kolejne albumy ukazywały się przez kilka lat w szybkich odstępach czasu, co rok czy dwa a rysownik robił w nich fenomenalne postępy. Nie tylko jakość grafik rosła skokowo ale też rysownik rozwijał swoje zdolności kompozycji planszy. W miarę powstawania kolejnych albumów kompozycja plansz robiła się coraz bardziej widowiskowa, kadrowania, przeskoki narracyjne były bardzo dopracowane i pełne wyobraźni.

Najlepszy okres cyklu Kroniki Czarnego Księżyca

Apogeum tej ewolucji można zobaczyć w piątym tomie cyklu którego głównym wątkiem jest epickie starcie dwóch głównych antagonistów. Niemal cały album to opis spektakularnie zilustrowanych i zaprojektowanych walk między armią Czarnego księżyca a Cesarstwem Lhynn z kulminacją w postaci wielkiej bitwy z udziałem wszelkich fantastycznych stworów jakie tylko można sobie wyobrazić.

Wielkie rozczarowanie przychodzi niemal natychmiast ponieważ tom piąty jest ostatnim narysowanym przez Oliviera Ledroit. Od kolejnego albumu za ilustracje odpowiada Cyril Pontet. Ledroit od tego momentu dostarcza jedynie okładek dla cyklu Kronik Czarnego Księżyca. 

Nowy ilustrator, choć w żadnym wypadku nie geniusz ilustracji, nawet nie artysta pokroju Ledroita, początkowo radzi sobie całkiem nieźle. Kilka pierwszych tomów w jego wykonaniu ma porządny poziom. Co prawda kadrowanie staje się cokolwiek mechaniczne, wciąż pojawiają się w tym komiksie urozmaicone konstrukcje planszy czy splash page ale brakuje w nich różnorodności. Nowy rysownik nie był w stanie dodać nic nowego do arsenału środków jakie wprowadził do tej serii jej oryginalny twórca.

Narysowana w bardzo jeszcze surowym stylu plansza – Kroniki Czarnego Księżyca z pierwszego tomu cyklu.

W miarę upływu czasu rysownik zaczyna się wyraźnie męczyć tematem. Rysunki postaci stają się uproszczone, odchodzą od stylu narzuconego przez Ledroita. Najgorzej jednak dzieje się w obszarze kompozycji planszy i kadrowania komiksu. Pontet w pewnym momencie stracił kontrolę nad strukturą planszy i komiksu.

Jest to boleśnie widoczne kiedy porównamy dwa albumy które wydają się być swoimi lustrzanymi odbiciami, tom piąty i tom dziesiąty. Łączy je tematyka, piąty tom opisywał pierwsze generalne starcie dwóch najważniejszych potęg świata Czarnego Księżyca. W tomie dziesiątym następuje rozstrzygająca bitwa pomiędzy Czarnym Księżycem a cesarstwem. Oba tomy pokazują epickie starcia pomiędzy fantastycznymi armiami potworów, smoków i orków a rycerzami i armią cesarstwa. Oba tomy są bardzo podobne, połowę każdego albumu zajmuje bitwa między dwoma potęgami.

To jak bitwa jest przedstawiona w piątym tomie to prawdziwy majstersztyk. Innowacyjne kadrowanie, dwustronicowe ilustracje wykonane w cokolwiek jeszcze surowym stylu graficznym Ledroita robią wrażenie. Co jest najważniejszą cechą ilustracji tego tomu to ich uporządkowanie i prezentacja.  Na pierwszy rzut oka wszystko wydaje się tu chaosem walk, olbrzymich ilustracji obu armii poszatkowanych  pozornie chaotycznie porozrzucanymi po nich wewnętrznymi kadrami. Wrażenie chaosu, ale też dynamiki, potęgują poszarpane nieregularne krawędzie kadrów.

W czym przejawia się jakość Ledroita jako rysownika komiksowego jest fakt że w tym pozornym chaosie bardzo łatwo się poruszać. Nigdy nie tracimy wątku opowieści, zrozumienie wydarzeń jest łatwe i naturalne.

W tomie dziesiątym Pontet niestety nie jest w stanie osiągnąć tego samego efektu. Podobne środki stylistyczne i kompozycyjne jakie zastosował Ledroit prowadzą, przy gorszym wykonaniu, jedynie do uczucia chaosu i niczego więcej.

Kroniki Czarnego Księżyca scenariusz

Jako opowieści komiksowej Kroniki Czarnego Księżyca trudno zaliczyć do kategorii dzieł ambitnych.  Scenarzysta , François Marcela-Froideval , zajmował się grami fabularnymi , pisaniem scenariuszy do nich oraz pracami na scenariuszami gier komputerowych. W latach osiemdziesiątych wyjechał do USA by pracować dla TSR gdzie tworzył historie dla D&D.

Naturalnie więc kiedy Froideval zdecydował się na stworzenie scenariusza komiksowego jego tematyka oraz styl były silnie naznaczone tradycją fantasy i gier RPG.  

Świat Kronik to klasyczny setting fantasy podany w erpegowym sosie. Jest pełen smoków, elfów, orków oraz, po drugiej stronie paladynów, rycerzy i magów. Opowieść jest bardzo eklektyczna, bo oprócz klasycznego sztafażu fantasy jest w niej miejsce na piekło i jego demony czy samego szatana którego machinacje okazują się główną osią intrygi w całym cyklu. Inspiracje do tego komiksu zresztą są czerpane z wielu źródeł, znalazło się w nim miejsce dla filmów z Conanem Barbarzyńcą ale też samurajami. Głównym jednak elementem historii w jej początkowej fazie jest powieść łotrzykowska.

Historia rozpoczyna się od wizyty cesarza Lhynn u wyroczni  która informuje go o narodzinach bohatera który odmieni losy świata, przyniesie mu śmierć i zniszczenie oraz odnowę.  Jedną z podstawowych osi  opowieści jest próba odgadnięcia przez cesarza kto jest tą tajemniczą postacią.

Po tym wstępie, nadającym ton przyszłym tomom historia opowiedziana w Kronikach rozwija się początkowo w lżejszej tonacji. Pół-elf Wismerhill przemierza świat bez wyraźnego celu, żyjąc z dnia na dzień. Przypadkowe spotkanie z innym wyrzutkiem, imieniem Orzeł czy Reszka nie zmienia jego życia w znaczący sposób. Nowy przyjaciel wprowadza Wismerhilla w świat rzezimieszków, drobnych rabunków czy kradzieży, wszystkiego co pozwala ludziom z marginesu, takim jak oni, przetrwać w nieprzyjaznym świecie. Powieść łotrzykowska jest jednak jedynie krótkim preludium do właściwej historii.

W pewnym momencie nasza para bohaterów spotyka na swojej drodze Ghorghor Beya który wraz ze swoją bandą pustoszy marchie graniczne imperium Lhynn. Wismerhill i jego przyjaciel przyłączają się do bandy która szybko docenia zdolności Wismerhilla, szczególnie jego zdolność do komunikowania się z wiatrami. Sielanka nie może jednak trwać długo. Niebawem banda Ghorgor Beya zetknie się z siłami większymi od niego.   

Cesarstwo Lhynn i jego władca są w ciągłym konflikcie z siłami chaosu których głównym przedstawicielem jest kult Czarnego Księżyca i jego najwyższy kapłan Haazheel Thorn. Ghorghor Bey, jego banda oraz Wismerhill zostają wplątani w ich konflikt.

Ghorghor Bey i jego banda zimują w granicach imperium co budzi niezadowolenie cesarza. By ich zniszczyć wysyła on rycerzy Zakonu Światła. Dowodzi nimi Fratus Sinister, jeden z przywódców zakonu. Zakon Światła nosi białe płaszcze z czerwonymi  krzyżami i skojarzenia jakie natychmiast się pojawiają u polskich czytelników są jak najbardziej uzasadnione. Zakon Światła jest zepsuty, zdradliwy, przeżarty chciwością i korupcją.

Siły zakonu oblegają twierdzę gdzie schroniła się banda Ghorghor Beya i los Wismerhilla wydaje się przesądzony. Gdyby nie interwencja Czarnego Księżyca.

Pierwszy tom kończy się ucieczką Wismerhilla i grupy przyjaciół z Kendhriru i oznacza początek właściwej opowieści o epickim starciu dwóch sił. Starciu pełnym bitew, zdrad, magii i przygody.

Trudno oceniać cykl komiksowy który liczy sobie grubo ponad dwadzieścia tomów, jeżeli weźmiemy pod uwagę również serie poboczne. Seria jest niestety bardzo nierówna i późniejsze albumy cyklu nie gwarantują dobre zabawy aczkolwiek komiks ciągle się ukazuje i zapowiedziano na jesień tego roku kolejny tom.

Kroniki Czarnego Księżyca ukazywały się początkowo  w wydawnictwie Zenda, ciekawej inicjatywie fanów kultury popularnej.

Zenda prezentowała ciekawą mieszankę wydawniczą, zapoczątkowała swoją działalność wydając tłumaczenia komiksów angielskojęzycznych. Wydali we Francji pierwszą edycję Watchmen, do których Dave Gibbons przygotował specjalnie oryginalne okładki czy V jak vendetta. Wydali też Franka Millera, Ronina i Marthę Washington oraz przejęli edycję Prince Vallianta.

To była jedna twarz wydawcy. Druga twarz to były edycje oryginalnych komiksów francuskich twórców. I jeżeli katalog angielskojęzyczny wydawcy charakteryzował się doskonałą jakością to komiksy rodzimych autorów były z zupełnie innej bajki.

Miały one oryginalną stylistykę,nazwałbym ją trashową. Komiksy były rysowane surową kreską. Scenariusze tych produkcji były bardzo popowe. Klasycznym przykładem może tu być cykl 666 napisany przez Froidevala a zilustrowany przez Francka Tacito. Popowa opowieść o inwazji piekła na USA którą odpiera nietuzinkowy bohater, ojciec Carmody. Czytelnicy charakteryzują ten komiks jako bezmyślny, pozbawiony sensu oraz epatujący niepotrzebną przemocą, seksem i kiczem. I mają wiele racji.

Kiedy zainteresowałem się komiksem frankofońskim na poważniej Zenda była już na etapie łabędziego śpiewu. Wydawnictwo zamknęło się, nazwę z większością katalogu przejęło wydawnictwo Glenat a kilka serii przeszło do innych wydawców.

Dargaud i wybuch popularności cyklu

Taki los spotkał też Kroniki. Od 1995 roku cykl ukazywał się w Dargaud. Nie była to jedyna zmiana. Zenda była wydawcą niszowym, jej serie miały swoją publikę ale nie była ona zbyt liczna. Dopiero przejście do Dargaud zapewniło Kronikom popularność. Nie bez znaczenia był zapewne piąty tom cyklu który zaczął przygodę serii z nowym wydawcą i czytelnikami.

Był to bez wątpienia najlepiej narysowany album serii w wykonaniu Ledroita. Spektakularny, epicki tom z dopracowanymi już grafikami i stylem z pewnością sporo zrobił dla sukcesu komiksu. Okładka tego albumu również odeszła od standardu serii który nakazywał pokazanie w roli centralnej wybranej postaci komiksu. Tutaj porzucono tą tradycję na rzecz dynamicznej kompozycji pojedynku dwóch rycerzy, Greldinarda i Parsifala.

Kroniki Czarnego Księżyca okładka tom 5 recenzja komiksu

Jak to się niestety często dzieje, sukces przyszedł w momencie kiedy seria zaczęła tracić jakość. Rysownik odszedł po tomie piątym by zająć się innymi projektami. Między innymi krótką współpracą z wydawnictwem Soleil (pierwszy tom niedokończonej serii SF Napromieniowani) czy znaną w Polsce serią Xoco by później spiknąć się z Patem Millsem przy okazji Requiem.

Jedyne na co znajdował czas to rysowanie okładek kolejnych tomów serii oraz stworzenie pierwszego tomu z cyklu pobocznego Les Arcanes de la Lune Noire – Ghorghor Bey. Jakość okładek w późniejszych tomach też jednak pozostawia sporo do życzenia. W pierwszych tomach na okładkach otrzymywaliśmy ilustracje z pomysłem, z opracowaną kompozycją. Późniejsze są już robione maszynowo wręcz, w tym samym modelu pokazywania kluczowej postaci w portrecie.

Kolejne tomy serii Kroniki Czarnego Księżyca to historia nieustannej degrengolady tej opowieści która zwyczajnie ciągnęła się zbyt długo. Humor stawał się coraz bardziej powtarzalny. Humor w Kronikach nigdy nie był najwyższych lotów ale miał w sobie pewną dozę autentyczności i energii które po prostu znikają w miarę wydłużania się opowieści. Epicka historia zaplanowana na wyraźnie mniejsza liczbę albumów jest rozciągana na kolejne tomy.

Szczerze mówiąc zakończyłem przygodę z tym komiksem w okolicach dwunastego tomu i nie jestem w stanie powiedzieć jak wygląda seria w swojej schyłkowej formie. Fani fantasy i spektakularnych ilustracji byli zdaje się zadowoleni do końca. Narzekania na scenariusze i luki w logice opowieści powtarzają się jednak w opiniach o kolejnych tomach z dużą regularnością.

Serie poboczne i adaptacje cyklu

Popularność cyklu Kroniki Czarnego Księżyca zaowocowała powstaniem serii pobocznych.  W Polsce coś o tym wiemy bo pierwszy tom jednej z nich ukazał się w naszym kraju nakładem Amberu. Wydawca zawsze wykazywał się nienagannym gustem jeśli chodzi o dobór tytułów do wydania i poziom komiksu Methraton – Wąż sięga bez wysiłku poziomu podłogi. Starsi mogą pamiętać strategiczna grę komputerową opartą na cyklu Kronik Czarnego Księżyca.

Nieco lepszą lecz nie doskonałą jest seria Les Arcanes de la Lune Noire opowiadająca o losach kluczowych postaci cyklu przed ich spotkaniem z Wismerhillem.

   1. Ghorghor Bey 11/2001

  2. Pile-ou-Face 09/2007  

  3. Parsifal 11/2010

  4. Greldinard – Première époque 11/2017  

  5. Greldinard – Deuxième époque 05/2024

Poznajemy tu losy Ghorghor Beya, Orła czy Reszki, przywódcy Zakonu Sprawiedliwości Parsifala czy prawej ręki Haazhela Thorna tajemniczego barona Greldinarda który nigdy chyba w całych Kronikach nie odsłania swojej twarzy.  Każdy album Arkanów kończy się w momencie kiedy jego bohater styka się z Wismerhillem w serii głównej.

Kilka lat temu rozpoczęła się również publikacja nowelizacji książkowej cyklu. Kroniki Czarnego Księżyca doczekały się również zwyczajnych w takich okolicznościach prequeli oraz albumów okolicznościowych.

Kroniki Czarnego Księżyca podsumowanie

Seria Kroniki Czarnego Księżyca to pozycja dla fanów high fantasy oraz komiksów skoncentrowanych na stronie wizualnej raczej niż pokazaniu zamkniętej i logicznej opowieści. Kroniki nie tylko rozciągnęły główny wątek opowieści w sposób niemiłosierny ale też kontynuowały swoją egzystencję po jego zakończeniu co zamieniło ten w gruncie rzeczy przeciętny ale sympatyczny i dostarczający dobrej rozrywki cykl w coś w rodzaju niekształtnego molocha do którego da się wrzucić wszystko co przyjdzie autorowi do głowy byle tylko wydać jeszcze jeden tom.

Polecam zapoznanie się z serią każdemu fanowi fantasy czy komiksu frankofońskiego, również fanom Ledroita. Trzeba być jednak gotowym wysiąść z tego tramwaju na właściwym przystanku. Ten wybór będzie sprawą indywidualną podejrzewam.Kroniki Czarnego Księżyca to nie jest zdecydowanie seria dla każdego.